Zdjęcie ilustracyjne

Pod koniec dwudziestego wieku na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych w Łodzi doszło do okrutnych morderstw. Ofiarami padło siedmiu mężczyzn. Wydarzenia te scalił fakt, że zamordowani byli homoseksualni. Nikt nie podejrzewał, że sprawcą może być seryjny mordercą.

 

Stefan W.

Pierwszą ofiarą był Stefan W. zamieszkały w kamienicy przy ul. Grabowej. Mężczyzna nie był zbyt lubiany przez sąsiadów. Był rozwodnikiem przebywającym na rencie chorobowej. 37-latek miał problemy psychiczne i uczęszczał do ośrodka socjo-terapeutycznego. Z rozmowy z sąsiadami wynika, że mężczyzna organizował dużo imprez, na których goścmi byli przeważnie mężczyźni. Policjant za łódzkiego Archiwum „X” stwierdził, że mieszkanie ofiary było niczym tramwaj- zawsze ktoś w nim był, ludzie przychodzili i wychodzili.

W pewnym momencie w mieszkaniu Stefana W. zapadła cisza, co zainteresowało jego sąsiadkę. Kobieta zauważyła uchylone drzwi i poprosiła o pomoc innych sąsiadów. Kiedy 19 września 1988 r. weszli do środka, ich oczom ukazał się traumatyczny widok. Pod meblami leżało ciało 37-latka. Mężczyzna był ubrany, nogi miał związane przewodem elektrycznym. Na piersi miał ślad po urodzeniu nożem oraz rany cięte na przedramieniu. Milicja znalazła w jego mieszkaniu nóż, na którym były ślady krwi. Po przeprowadzeniu sekcji zwłok stwierdzono, że mężczyzna poniósł śmierć w wyniku uduszenia.

Według ustaleń śledczych zwłoki znaleziono dopiero kilka dni po zabójstwie, co utrudniało znalezienie sprawcy. Odkryto również, że Stefan W. utrzymywał kontakty homoseksualne. Nie znaleziono jednak sprawcy morderstwa, pomimo sprawdzenia alibi ponad stu osób.

Jacek C.

Po niespełna roku, 4 sierpnia 1989 r. znaleziono drugą ofiarę. Był to 40 letni Jacek C. Mieszkał on sam przy nieistniejącej już ul. Thealmanna. Nie brakowało mu pieniędzy. Pracował w PTTK jako przewodnik. Podobno przed morderstwem miał odwiedzić go kuzyn, jednak jak większość jego znajomych sądzi- oczekiwał kochanka.

Z ustaleń wynika, iż Jacek C. był na „pikiecie” na Dworcu Fabrycznym. „Pikieta” to miejsce, w którym spotykali się homoseksualni mieszkańcy Łodzi. Bywał tam również wymieniony wcześniej Stefan. Na takich zgromadzeniach łatwo można było znaleźć sobie partnera. Podobno Jacek C. wrócił do domu z zapoznanym na tej imprezie znajomym. W tym przypadku również sąsiedzi okazali się być czujni i kiedy od kilku dni nie widzieli mężczyzny, postanowili sprawdzić, co się stało. Znaleźli osobę, która posiadała klucze od mieszkania i weszli do niego. W środku zastali martwego Jacka C., którego ciało było skrępowane. Mężczyzna został uduszony. Policjanci przesłuchali w tej sprawie ponad sześćdziesiąt osób, jednak nie znaleźli sprawcy.

Bogdan J.

Niedługo potem znaleziono trzecią ofiarę. Był to 50-letni Bogdan J. Mężczyzna był aktorem i mieszkał na Teofilowie przy ul. Łanowej. Pracował w Teatrze Ziemi Łódzkiej i współpracował z „Estradą”. Policjant z Archiwum „X” zauważył, iż w tym przypadku udało się zgromadzić materiał, który daje nadzieję na schwytanie sprawcy. Bogdan J. był na imprezie u znajomych i wyszedł z niej wraz z kolegą. Udało się na przystanek autobusowy, gdzie zobaczyli młodego chłopaka, w którym Bogdan J. się zauroczył. Jak się później okazało, jemu również podobał się aktor. Mężczyzna pojechał z nieznajomym do swojego domu.

Bogdan J. wykonał telefon do swojego kolegi i mówił, że wszystko poszło po jego myśli, jednak po pewnym czasie urwał się z nim kontakt. Jak się okazało, mężczyzna został zamordowany. Policjanci podejrzewali tzw. bandę żuli, którzy zgadzali się na stosunki seksualne z gejami a potem ich okradali, jednak nikt nie zgłaszał kradzieży. Sporządzono portret chłopaka spotkanego na przystanku i przesłuchano ponad siedemdziesiąt osób, jednak sprawca nie został znaleziony.

Andrzej S.

W marcu 1990 roku znaleziono kolejną ofiarę. Tym razem morderca za cel obrał 41-letniego rencistę- Andrzeja S. Mieszkał on sam przy ul. Gładkiej. Jak wynika z ustaleń, wieczorem chciał odwiedzić go kolega, jednak mężczyzna nie wpuścił go do środka tłumacząc, że nie jest sam. Andrzej cierpiał na schizofrenię i codziennie chodził do przychodni celem przyjęcia tam leków. Kiedy więc nie pojawił się w przychodni, jedna z pielęgniarek zaniepokojona tym faktem udała się do domu pacjenta. Kiedy nikt nie otwierał, kobieta pociągnęła za klamkę i weszła do środka. Znalazł martwego Andrzeja, który miał rany na klatce piersiowej. W tej sprawie przesłuchano 269 osób ze środowiska homoseksualistów. Tym razem również nie znaleziono żadnego tropu.

To morderstwo było przełomem, podczas którego łódzka policja postanowiła wszystkie cztery zbrodnie homoseksualnych mężczyzn połączyć w całość. Powołana została specjalna grupa, która zajęła się tymi zabójstwami.

Jakub M.

Kilka miesięcy później w lipcu 41-letni Jakub M. padł kolejną ofiarą mordercy. Mężczyzna był przedsiębiorcą i mieszkał razem z rodzicami. Wieczorem przyszedł do domu z nieznajomym mężczyzną. Zrobili imprezę, po której prawdopodobnie chciał odwieźć gościa do domu. Zwłoki 41-latka zostały znalezione w lesie nieopodal domu rodzinnego. Jego samochód również się znalazł. Policja myślała, że tym razem znajdą jakąś poszlakę, jednak po wyjściu mężczyzn z domu, mama ofiary wszystko posprzątała.

Jan D.

Morderca nie był próżny i w lutym 1992 r. zamordował 48-letniego Jana D., który prowadził smażalnię ryb. Mężczyzna często dawał ogłoszenia do prasy. Szukał do pracy młodych mężczyzn, oferując im przy tym noclegi. Zwłoki mężczyzny znaleziono w jego domu. Ciało było związane i pokryte licznymi ranami. Policjanci po przesłuchaniu jego znajomych, sporządzili rysopis tajemniczego mężczyzny, który często ich odwiedzał. Był podobny do tego, który spotkał się z aktorem z ul. Łanowej.

Kazimierz N.

62-letni Kazimierz N., który był emerytem, również stał się celem seryjnego mordercy. Zamieszkiwał on przy ul. Konstytucyjnej. Często chodził na „pikietę” razem ze swoim kolegą Pawłem, który poznał tam kochanka. Poszli do niego do domu. Paweł jednak zachował ostrożność i nie chciał, by nieznajomy został u niego na noc, dlatego przed północą zaprowadził chłopaka na przystanek autobusowy. Umówili się na następny dzień na „pikiecie”, gdzie Paweł zaprosił też Kazimierza N. Wszyscy troje udali się do mieszkania przy ul. Konstytucyjnej. Tam przyszło więcej osób. Po imprezie Kazimierz zaprosił nieznajomego do swojego mieszkania.

Następnego dnia z Kazimierzem N. nie było kontaktu, co zmartwiło Pawła. Pojechał do niego, lecz nikt nie otwierał. Drzwi zostały wyważone, a w mieszkaniu znaleziono uduszonego Kazimierza N. Wydawałoby się, że w tej sytuacji złapanie mordercy będzie już tylko kwestią czasu. Wiele osób go widziało, wiadomo było, że ma na imię Roman, mieszka przy ul. Rzgowskiej z matką i pracuje w firmie „Eskimo”. Posiadał charakterystyczną kropkę pod okiem i nie ukrywał, że ma za sobą pobyt w zakładzie poprawczym.

Kierowca autobusu, który widział Romana, potwierdził, że ten wysiadło w okolicy „Uniwersalu”, jednak pomimo przesłuchania ponad 400 osób nadal nie znaleziono żadnego tropu. Po latach wznowiono poszukiwania sprawcy. Przejrzano ewidencję byłych pracowników zakładów „Eskimo” i wytypowanie mężczyzn podobnych do opisu Romana, jednak nie znaleziono go. Okazało się, że Paweł, z którym Roman spędził wieczór, zmarł na AIDS. Narażony HIV był również jego partner. Policjanci podejrzewają, że Roman mógł umrzeć na AIDS. Co jeśli jednak żyje? Czy w tym wypadku planuje kolejne zbrodnie?

 

 

Komentarze: