Sprawa pedofilii w kościele jest jedną z największych współczesnych patologii, której rozmiary poznajemy tak naprawdę dopiero teraz. Każda nowa sprawa odsłania szokujący obraz tego, co działo się w salkach katechetycznych, seminariach, na parafiach. Historia pana Andrzeja jest najlepszym tego przykładem. Jako dziecko doświadczył okropieństw od księdza Stanisława R. Niestety, był niezwykle osamotniony w swoim dramacie. Gdy sprawa wyszła na jaw, doprowadziła jego matkę do depresji. Kobieta odebrała sobie życie.
Sprawie przyjrzała się „Gazeta Wyborcza”. Wszystko zaczęło się w latach 80. Ksiądz Stanisław R. był dyrektorem administracyjnym seminarium i wykładowcą w Wyższym Seminarium Duchownym diecezji gorzowskiej w Gościkowie. Duchowny zatrudnił do przebudowy pokoi kleryków pana Lucjana, ojca 11-letniego wówczas Andrzeja, który po latach na łamach „Wyborczej” wspomina tamte traumatyczne wydarzenia. Chłopiec wpadł w oko księdzu Stanisławowi. Duchowny dawał mu prezentu. Za zgodą rodziców zabrał go na ferie do seminarium. To tam zaczęło się piekło. Stanisław R. zaczął pokazywać małemu Andrzejowi filmy porno.
– Zaczął mi dotykać członka. Odsuwał mi napletek, ale powiedziałem, że boli. Moją rękę włożył w swoje spodnie i kazał mocno ściskać i robić ruchy góra-dół. Następnie kazał mi położyć się na brzuchu i rozchylić nogi. Położył się na mnie i włożył mi członka między nogi. W czasie tych ferii jeszcze kilka razy mnie molestował – wspomina pokrzywdzony po latach.
To był dopiero początek. Stanisław R., zanim wyjechał do Stanów Zjednoczonych, zabrał nastolatka na kolejny, tym razem wakacyjny wyjazd. Andrzej gościł u niego w apartamencie, w którym znajdowały się już dwie dziewczynki. Po kolacji duchowny wziął na kolana jedną z dziewczynek i mimo jej płaczu, wkładał ręce pod bluzkę i do majtek.
– Stałem z tą drugą dziewczynką przy drzwiach. Nie do końca wiedzieliśmy, o co chodzi, ale to było straszne – wspomina.Duchowny wysyłał Andrzejowi kartki z pozdrowieniami z USA. Kiedy wrócił, zaprosił chłopca na kolejne wakacje. Tym razem do wilii w Żuklinie na Podkarpaciu. Rodzice Andrzeja cały czas niczego nie podejrzewali. Byli dla księdza bardzo życzliwi. Matka chłopaka szykowała dość często dla niego poczęstunek.
To, co działo się w Żuklinie, nie mieści się w głowie. – Kazał mi patrzeć, jak pieści po udach nastoletnią dziewczynkę, którą skądś przywiózł. Mówił, że jego członek jest za duży, by wszedł do jej „pionowych ust”. Kazał mi włożyć. Nie zrobiłem tego. Mam wyrzuty sumienia, że nie uratowałem tej dziewczynki. Leżała na łóżku ze zdjętymi majtkami, przykryła tylko głowę poduszką i płakała, gdy bestia ją lizała – opowiada o ekscesach z księdzem ofiara Stanisława R.
W końcu pan Andrzej opowiedział o wszystkim matce, ale jego tata nic nie wiedział. – Widziałem, że się stresuje, kiedy podczas świąt i uroczystości rodzinnych tata mówił: „Najlepsze nalewki robił R.”. Bała się, że wybuchnę i coś powiem – opowiada „Wyborczej”.
Mijały lata, a Stanisław R. nadal pełnił swoją posługę. Wykładał w seminarium, był proboszczem, mieszkał we wspomnianym Żuklinie. W końcu pan Andrzej opisał swoją historię i przesłał list do kurii zielonogórsko-gorzowskiej. Nie powiedział o tym fakcie rodzicom. Po spotkaniu z terapeutką wysłał Stanisławowi R. krzyż z gwoździ, przepasany drutem, na metalowej podstawie. Duchowny wie, co to przesłanie oznacza.
– Otrzymałem od Pana bardzo wymowny znak w dniu św. Apostołów Piotra i Pawła – w sobotę 29 czerwca br. Jest mi ogromnie przykro, że byłem przed 27 laty powodem zgorszenia dla Pana i cierpienia przez kapłana Kościoła. Obecnie stan mojego zdrowia (w maju miałem operację na biodro, poruszam się z trudnością, a mam już 81 lat) nie pozwala mi, abym przyjechał do Pana osobiście błagać o przebaczenie. Ale bardzo proszę, aby Pan mógł przyjechać do Żuklina, wrócę koszty podróży, abym mógł osobiście prosić o wybaczenie – cytuje „Wyborcza” list od księdza R.
Rodzice pana Andrzeja w końcu przeczytali list do kurii. Byli zdumieni. Najbardziej szokuje jednak fakt, że Stanisław R. wysłał im potem list z przeprosinami, a następnie pojawił się w ich domu!
– Mama zadzwoniła, abym natychmiast przyszedł z warsztatu i żebym to raz na zawsze załatwił, bo Jezus wybaczał. Czyli według mamy powinienem podać dłoń R., wpaść mu w ramiona i nigdy do tego nie wracać. Wkurzyłem się niemiłosiernie. Wróciłem z warsztatu po północy, bo chciałem mieć pewność, że ten drań odjechał – mówi „Wyborczej” pan Andrzej.
Jak czytamy dalej, po trzech latach śledztwa w sprawie kuria wysłała pismo z pytaniami o podstawowe fakty, co rozwścieczyło pana Andrzeja, bo w piśmie pomylono nawet nazwisko jego ojca. W końcu w lutym 2022 roku ksiądz Stanisław R. decyzją Kongregacji Nauki Wiary zostaje usunięty z kapłaństwa. Wiadomo, że nadużycia zgłosiło więcej osób, ale ich dokładna liczba nie jest znana. Diecezja zasłania się „dobrem” pokrzywdzonych.
Pan Andrzej ma obecnie żonę, dzieci. Mimo traumy sprzed lat wiedzie normalne życie. Niestety, kiedy sprawa z przeszłości wyszła na jaw, pani Zofia, mama pokrzywdzonego zaczęła się wycofywać z życia. Popadła w depresję. Straciła wiarę w Kościół. Przestała chodzić na msze. W Niedzielę Palmową również nie udała się do świątyni.
– Co wieczór tata ogląda wiadomości. Kiedy usiadł w fotelu przed telewizorem, wyszła z domu. Dopiero po wiadomościach zadzwonił z pytaniem, czy jest u mnie mama. Rozeszliśmy się po wsi, bo myśleliśmy, że może jest u którejś z koleżanek, choć od dawna do nikogo nie chodziła. Moja bratowa znalazła na brzegu Warty beret i sweter mamy, po chwili zobaczyła mamę w wodzie, pływała w zakolu – opisuje pan Andrzej.
Lekarz stwierdził zgon kobiety. – Prokuratorka zapytała, czy jest coś, co mogło mamę załamać. Brat i bratowa powiedzieli, że mama brała leki na depresję i miała alzheimera, tak najłatwiej było im wytłumaczyć samobójczą śmierć matki. Ja na koniec dodałem, że jestem ofiarą księdza pedofila, że to może mieć związek z jej śmiercią. Prokuratorka zdębiała, ale nie skomentowała, brat z bratową spuścili głowy, nic się nie odezwali – kontynuuje pan Andrzej.
Mężczyzna myśli, że jego matka miała silne poczucie winy w związku z tym, co stało się jej synowi przed wielu laty. Była u tej samej terapeutki, co Andrzej, ale to nie pomogło. W opinii napisała jedynie, że kobieta była „emocjonalnie wyczerpana” sprawą Stanisława R. i że do końca jej życia ” nie usłyszała autentycznych przeprosin od władz lokalnej diecezji, nie podjęto jakichkolwiek realnych działań ochronnych, informacyjnych, nie uwzględniono jej osoby, pomimo pełnej wiedzy i wachlarza możliwości w tej sprawie”. Pan Andrzej ma żal do kurii, że ta nie otoczyła wsparciem jego bliskich, choć ta zapewnia, że ksiądz prowadzący sprawę Stanisława R. próbował się skontaktować z rodzicami pokrzywdzonego. Żadnej odpowiedzi na przesłane pisma nie otrzymała.
Pan Andrzej na koniec wspomniał, co wydarzyło się tydzień przed śmiercią mamy. – Tydzień przed śmiercią chciała porozmawiać z wikarym z parafii i zapytać, czy w związku z panem Stanisławem może przyjmować komunię. Do spotkania nie doszło, odwołała. To oznaczałoby, że czuła się współwinna, skoro nie wiedziała, czy może przyjmować komunię. Współwinna mojego molestowania i wydalenia R. z kapłaństwa. A do bratowej w ostatnich dniach kilka razy powiedziała: „Słuchajcie, sprawę R. biorę na siebie, nie wińcie za to taty”. Poszła z tą winą nad Wartę.