Prawie 20 lat temu pięciu mężczyzn miało zabrać z baru innego mężczyznę, wywieźć go nad jezioro, brutalnie zabić, rozczłonkować ciało i… zjeść. Przed szczecińskim sądem okręgowym ruszył właśnie proces w tej sprawie.
Przed Sądem Okręgowym w Szczecinie rozpoczął się dziś proces czterech mężczyzn, którzy, zdaniem Prokuratury Okręgowej w Szczecinie, w 2002 roku mieli torturować, a potem zabić nieznanego mężczyznę. Po wszystkim mieli zbezcześcić zwłoki i „dopuścić się aktu kanibalizmu”.
Jak twierdzą prokuratorzy, grupa mężczyzn miała działać „ze szczególnym okrucieństwem” i „w wyniku motywacji zasługującej na szczególne potępienie”. Oskarżonym grozi kara więzienia na czas nie krótszy od 12 lat, kara 25 lat lub dożywocie.
Oskarżeni w tej sprawie to: Robert M. (rocznik 1976), Sylwester B. (rocznik 1961), Rafał O. (rocznik 1979) oraz Janusz Sz. (rocznik 1970).
Sprawa będzie jawna
Decyzją sędziego Tomasza Banasia, nie było wskazań, by sprawa została utajniona, ale zeznań świadków i oskarżonych na sali rozpraw nie można było nagrywać. Można natomiast relacjonować przebieg procesu. Na rozprawie nie stawił się jeden z oskarżonych – Janusz Sz.
Już na początku rozprawy obrońca Roberta M. Jan Widacki zwrócił uwagę na różnice w zeznaniach jedynego z oskarżonych, który na początkowym etapie śledztwa przyznał się do zabójstwa (teraz temu zaprzecza). Zawnioskował także o wezwanie na przesłuchanie biegłych psychologów, którzy wydawali opinie na temat oskarżonych.
Oskarżyciela przed sądem reprezentuje prokurator Hubert Kołtuniak. Odczytał on akt oskarżenia, przypominając, że oskarżony Robert M. miał także nielegalnie posiadać broń.
„Urojenia, plotki”
Wyjaśnienia złożył także Robert M., który zaprzeczył po raz kolejny, by kiedykolwiek doszło do takiego zabójstwa i aktu kanibalizmu. – Znam osoby oskarżone, znam je z wioski, nie kolegowałem się z nimi. Nigdzie z nimi nie jeździłem. Byłem w tej smażalni ryb (red. – gdzie miało dojść do porwania ofiary), ale nie w towarzystwie tych osób – twierdzi mężczyzna. Zarzeka się, że nawet nie zna nazwy jeziora, w którym miano ukryć resztki zabitego człowieka. Broń miał odziedziczyć po dziadku.
– Proces jest osobliwy. Nie wiadomo kiedy, nie wiadomo, kogo zamordowano, czy w ogóle doszło do tego przestępstwa. Proces karny sprawdza urojenia, plotki – komentował nam mecenas Widacki.
Później na pytania przed sądem odpowiadał także Sylwester B., który także zaprzeczył, by kiedykolwiek doszło do zarzucanych im przez śledczych wydarzeń. Z kolei Rafał O. odmówił składania wyjaśnień. On także nie przyznał się do zarzucanego mu czynu.
– Czasami mowa jest srebrem, a milczenie złotem – skomentował brak wyjaśnień swojego klienta obrońca Jerzy Synowiec. – W trakcie mojej 40-letniej kariery nie miałem takiej sprawy. Dowody są nikłe – dodał mecenas.
Trudne zadanie
Śledczym nie udało się ustalić, kim była ofiara, jaki był motyw zabójstwa, a nawet, kiedy doszło do przestępstwa. Także miejsce zdarzenia nie do końca jest jasne, ponieważ świadek nie potrafił jednoznacznie wskazać jeziora, nad którym miało do niego dojść. W końcu prokuratura postawiła na jezioro Osiek w województwie lubuskim, ale mimo wielokrotnego przeczesywania zbiornika, nie odnaleziono tam szczątków ofiary. Biegły powołany przez śledczych stwierdził jednak, że dno jest na tyle piaszczyste, iż wciąż może kryć kości.
W akcie oskarżenia czytamy: „w nieustalonym bliżej dniu w okresie od lipca do października 2002 roku w okolicy miejscowości Łasko oraz Strzelce Krajeńskie, działając wspólnie i w porozumieniu po uprzednim pobiciu i pozbawieniu wolności ze szczególnym udręczeniem, działając ze szczególnym okrucieństwem i w wyniku motywacji zasługującej na szczególne potępienie, zabili poprzez dekapitację mężczyznę o nieustalonych danych personalnych, a następnie dopuścili się aktu kanibalizmu”.
Zmienny świadek
Jedynym oskarżonym, który wciąż przebywa w areszcie, jest Robert M., który miał, według prokuratury, być prowodyrem zabójstwa i jako jedyny miał znać personalia ofiary, z którą był skonfliktowany. On sam całkowicie zaprzecza, by do zabójstwa kiedykolwiek doszło. Podobnie jak wszyscy pozostali oskarżeni.
Początkowo jedynym, który przyznawał, że do zdarzenia doszło był Rafał O. Już wtedy obrona przekonywała, że jego zeznania pozbawione są szczegółów i sprzeczne – choćby wspomniana już wcześniej sytuacja, gdy nie potrafił wskazać jeziora, w którym zatopiono zwłoki, czy podać choćby przybliżonej daty zdarzenia. Miał również twierdzić między innymi, że do zatopienia szczątków ofiary użyto pontonu jednego z oskarżonych, który, jak się okazało, został wyprodukowany kilka lat później.
Gdy ostatnio z Rafałem O. rozmawiał reporter Uwagi! TVN, całkowicie zaprzeczył on, by do zabójstwa i kanibalizmu kiedykolwiek doszło. Twierdził, że zeznał policjantom, co chcieli, bo go do tego zmusili.
(źródło: tvn24)